Relacja znad parapetu
Relacja z nad 65-cio letniego parapetu ☺
Myślałam, że los już mi dał to co miał dać, i dobrego, i złego, ale wraz z przejściem na emeryturę nadal doświadczam nowych, fantastycznych przeżyć.. Należę do szczęśliwców, którym spełniło się najskrytsze marzenie, a które całe życie tkwiło w tyle głowy: marzyłam o małym białym domku, na skraju lasu nad brzegiem jeziora. Kiedy u schyłku pracy zawodowej uznałam, że było to tylko marzenie i przyjdzie mi siedzieć w czterech ścianach w bloku na siódmym piętrze okazało się, że nie, bo jednak marzenia się spełniają. Mam swój domek w lesie nad jeziorem , ten wymarzony, wyśniony i uprag-niony. Wraz z nim pojawiło się moje motto dnia: najważniejsza teraz jestem ja. Skoro tak szalone i wielkie marzenie mogło się spełnić to może i te malutkie, drzemiące gdzieś w szarych komórkach też mogą się spełniać????
Zawsze chciałam malować, rzeźbić, lepić w glinie… szukałam miejsca gdzie mogłabym uczyć się podstaw tych sztuk, a potem zdobywać kolejne stopnie wtajemniczenia. Tak dotarłam do Uniwersytetu Ludowego w Radawnicy. Szczęśliwie trafiłam na fantastycznych profesjonalistów i artys-tów prowadzących warsztaty: Agata, Renia, Kasia, Dominika, to moje mentorki i dobre duszki spełniające moje małe „wielkie” marzenia. Robię fajne rzeczy, maluję obrazy, piszę ikony, lepię figurki, miseczki, poidełka i choć nie są to arcydzieła, to wyrażają mnie i moje wnętrze, no i mogę robić to co mi w duszy gra i pozwala zapomnieć o wszystkich przykrych rzeczach związanych z nadchodzącą starością. Wstaję i choć tu i ówdzie strzyka, łamie w kościach i boli, to jestem szczęśliwa bo mam swój las, łódkę na jeziorze, pomost i zajęcia warsztatowe z malarstwa i ceramiki. Tak wiodąc swoje emerytalne życie siedząc w hamaku i patrząc na przepływające chmury, myślałam sobie, że świat jest piękny i pachnie.
Moje wyjazdy z domu są bardzo rzadkie bo kocham swoje miejsce na ziemi. Jadę najczęściej na warsztaty w UL-u. Właśnie w czasie takiego pobytu Dyrektorka UL-u Pani Barbara Mincewicz zaproponowała mi wyjazd do Palermo w ramach programu Błękitne Strefy dla osób 60+. Zapytała czy mam czas i ochotę żeby w takim pięciodniowym wyjeździe wziąć udział.
Nie umiem okazywać swoich emocji, ale gdyby ktoś wtedy stał tuż przy mnie, to dostrzegłby jak drżą mi ręce, a źrenice robią się coraz większe. Chyba nie wiele wtedy powiedziałam, wydobyłam z siebie zaledwie : tak chętnie - co mogłoby świadczyć o chłodnym przyjęciu super propozycji. Jednak tyle tylko zdołałam wtedy wydobyć ze swojego ściśniętego gardła i wnętrza, a sens tej rozmowy, a raczej monologu Pani Basi, dotarł do mnie dopiero po kilku godzinach. Ale, że jak?... Ja mam lecieć na Sycylię do Palermo?... Lot i posiłki opłacone… To nie sen? Głupio mi było zadzwonić i dopytać czy to prawda, a jeśli prawda to jakie będą koszty, czy moja emerytura pozwoli mi na taki wyjazd…
Po kilkunastu dniach zadzwonił telefon i słyszę: zapraszamy na spotkanie w sprawie wyjazdu do Palermo…. - Naprawdę jadę! Lecę! To nie sen!
No i poleciałam na Sycylię w dziesięcioosobowej grupie, którą tworzyły głównie osoby 60+, ale sprawy organizacyjne i tłumaczenia pilotowali młodzi ludzie, związani zawodowo i aktywizacyjnie z UL-em: Kuba, Magda, Zuza i Olga.. Poznawaliśmy się wszyscy w czasie podróży i w trakcie pierwszych wspólnych posiłków. To było dla mnie super doświadczenie, bo wszystkie osoby szybko się zintegrowały i tworzyliśmy fajny , radosny i otwarty zespół. Miłym zaskoczeniem było to, że te młode osoby otoczyły nas wszystkich swoją opieką oferując wsparcie na lotnisku, pomoc przy przenoszeniu bagaży i w każdej innej sytuacji która stanowiła dla nas jakiś problem.
Według programu mieliśmy spotkać się z włoską rodziną w ich ekologicznym ogrodzie i razem gotować potrawy. Niestety covid pokrzyżował te plany. Już na miejscu dowiedzieliśmy się, że członkowie rodziny, którzy mieli nas gościć zachorowali i nie było mowy o naszym spotkaniu i wizycie u nich.
Nie zraziło to jednak organizatorów, którzy zaproponowali nam plan „B” , a ten okazał się równie interesujący. Spacerowaliśmy ulicami Palermo podziwiając piękno zabytkowych budowli: Teatr Massimo, katedra w Palermo, Plac Quattro Canti, Pałac i fontanna Pretorianów. Ogromną atrakcją była dla nas wizyta na targu rybnym i warzywno- owocowym, pełnym kolorowych kramów z owocami i warzywami, owocami morza, najróżniejszymi przetworami i wyrobami, kramiki w których można było dobrze zjeść, wypić piwo lub dobre wino. Było bajecznie, kolorowo i smacznie. Mieliśmy oczywiście okazję spróbować przepysznych oliwek , owoców morza i innych sycylijskich dań, a także wypić piwo wśród „lokalsów”. To były niezapomniane wrażenia i ciekawe spostrzeżenia. Sycylijczycy są bardzo otwarci i towarzyscy. Chętnie rozmawiają, dzieląc się swoimi doświadczeniami. Nasza Zuza szybko nawiązała kontakt z „lokalsami”. Dowiedzieliśmy się dzięki tym rozmowom, że na długowieczność mają wpływ: miłość, brak stresów, relaks i kontakty ze znajomymi. Było to widoczne szczególnie wieczorem kiedy Sycylijczycy, niezależnie od wieku, gromadnie wychodzą i zajmują miejsca przy wystawionych stolikach wzdłuż głównych ulic. Cieszą się rozmowami przy lampce wina, słuchają koncertujących indywidualnie młodych muzyków. Super atmosfera tych spotkań udzielała się również nam. Lubiliśmy siedzieć i spacerować w takim ruchliwym miejscu przy lampce aperolu – aż żal było wracać do hotelu, ale kolejny dzień to nowe atrakcje, więc wracaliśmy - często po północy.
Kolejna atrakcja w trakcie naszego pobytu na Sycylii to podróż pociągiem do malowniczo położonego miasteczka CEFALU. Z zachwytem podziwiałam urok otaczających wzgórz, maleńkich, kolorowych uliczek prowadzących do morza i błękit morza z piaszczystą, w tym miejscu, plażą. Zamierzam utrwalić to miejsce na swoim obrazie bo było cudnie. Wracaliśmy do naszego Palermo skąpani w słońcu i w morzu.
Palermo, zrobiło na mnie ogromne wrażenie, głownie z powodu ilości zabytkowych kamienic i budowli, które mieliśmy okazję zobaczyć spacerując jego ulicami. Dla mnie to ekscytujące miasto, pełne kontrastów i różnorodnych doznań. Na początku nie mogłam ogarnąć i zrozumieć tego wszystkiego co tam zobaczyłam i czego doświadczyłam. Z jednej strony piękne ulice, zabytkowe domy, a z drugiej strony to wszystko jakby zaniedbane. Wiszące na zewnątrz domów kable, porozwieszane nad ulicami pranie. Długo zastanawiałam się dlaczego między spacerującymi ludźmi śmigają skutery, to z jednej to z drugiej strony, dlaczego nie ma koszy, a śmieci walają się pod nogami.
Teraz wiem że trzeba poznać historię powstawania i usytuowanie miasta by to wszystko zrozumieć. Palermo powstawało przez wieki przy udziale różnych kultur i cywilizacji: rzymskiej, arabskiej i normańskiej. Dlatego też zabytki nie są właściwie dziedzictwem dzisiejszych Sycylijczyków Może właśnie dlatego nie dbają o nie w należyty sposób, a może jest tego aż tyle, że trudno sprostać temu pod względem finansowym. Tak czy inaczej ma to swój urok i cieszę się, że mogłam być w tym mieście, przechadzać się uliczkami, poczuć atmosferę bazarów. Użyłam nawet w trakcie pobytu na Sycylii i wyjazdu do malowniczego Cefalu zwrotu: „u nas w Palermo”. To świadczy jak bardzo identyfikowałam się z tym miastem, a sam zwrot w uroczy sposób stał się hitem naszej grupy.
Na spotkaniu z sycylijskimi emerytkami dowiedzieliśmy się że receptą na długowieczność jest m.in. bezstresowe życie. Faktycznie widoczny jest wśród sycylijskiej społeczności spokój i brak stresu w różnych sytuacjach. Zszokował mnie fakt kiedy kierowca zatrzymał swoje auto centralnie na przejściu dla pieszych, poszedł kupić kawę espresso, wypił ją i dopiero odjechał. U nas w kraju zostałby „strąbiony”, wyzwany, no i raczej odjechałby z mandatem. Poznając społeczność sycylijską i sposoby zachowania w trakcie dnia, wiele rzeczy jest dla nas niezrozumiałych. Dopiero jak się tam jest i doświadcza żaru płynącego z nieba można zrozumieć, że nie da się w szczytowych godzinach pracować bo stracilibyśmy całą energię, a w wielu przypadkach życie. Trzeba też wiedzieć, że to nie tak jak u nas 2 miesiące, a praktycznie pół roku leje się żar z nieba.
„Nasze” Palermo pożegnaliśmy po pysznej uroczystej kolacji, w dobrych humorach i nastroju.
Nie ochłonęłam jeszcze po powrocie z Sycylii kiedy dowiedziałam się że jadę także do Warny w Bułgarii. Tyle szczęścia w tak krótkim czasie…
Warna, to piękny port nad Morzem Czarnym, trzecie co do wielkości miasto w Bułgarii. Nie jestem zwolenniczką dużych i zatłoczonych miast. Na szczęście nasz hotel mieścił się w niedalekiej odległości od morza, pięknego nadmorskiego parku i deptaku oraz uroczych knajpek. Na szczęście również część pobytu w Bułgarii spędziliśmy we wsi Nadarevo. Naszą grupę podejmował i gościł dr Apostol Apostolov, który prowadzi Fundację Botanica Leif. Fundacja prowadzi projekt mający na celu zaangażowanie młodych ludzi w naukę o zrównoważonym rolnictwie.
Nie rozumiałam na początku o co tak naprawdę chodzi. Dlaczego fundacja znajduje się w takim odludnym miejscu, we wsi w której większość domostw została opuszczona i popada w ruinę. Kiedy spacerowałam po wiosce wpadłam w przygnębiający nastrój. Patrzyłam na zarośnięte obejścia, puste, w większości domy, których mury pękają i kruszą się. Wiele bezpańskich psów i kotów wychudzonych, zaniedbanych, tułających się po wiosce. Pomyślałam wtedy, jak dobrze, że moja mała wioseczka jest zadbana, wygrabione obejścia, kwiaty w ogródkach, maszyny rolnicze na podwórkach. Nasze wioski wyglądały nieciekawie i przygnębiająco wiele lat temu, a teraz możemy być dumni z tego jak się zmieniły.
Wtedy zrozumiałam celowość działania Fundacji Życia Botanica. Rolnicze tradycje Bułgarii zniszczył komunizm poprzez kolektywizację ziemi. Rolnicy stracili ziemię, maszyny, a ich dzieci opuściły wiejskie tereny w poszukiwaniu pracy i warunków do życia. Pamiętam jak podobna sytuacja w znacznie jednak mniejszym chyba wymiarze była u nas. Trudno to wszystko szybko odbudować i naprawić bo jest to proces, ale super że powstają takie miejsca jak w Nadarevie i są tacy ludzie z pasją i charyzmą jak Apostol Apostolov w Bułgarii.
Dodatkową atrakcją tego miejsca było wspólne gotowanie z produktów pochodzących z upraw w ogrodzie fundacji, które sami mieliśmy okazję zebrać oraz przygotowanie kremu na bazie wosku pszczelego i kwiatów nagietka. Nie zapomnę smaku wybornych ogórków, które nigdzie tak nie smakują jak tam. Nie wspomnę o winogronach i sałatce z grillowanych papryk i bakłażanu.
Chciałabym bardzo i życzyłabym Fundacji Życia Botanica tego, by osiągali coraz więcej sukcesów i by skupiali wokół siebie tak samo charyzmatycznych młodych ludzi, którzy zaczną wracać na bułgarskie wsie.
Wracałam do Warny w jakimś takim skupieniu i jeszcze raz przeżywałam w myślach i sercu to co zobaczyłam w Nadarevie. Obserwowałam przez okna samochodu opustoszałe wiejskie tereny i było mi bardzo smutno. Wierzę jednak że projekt Apostoła i Fundacji rozpoczął nową erę w prowadzeniu upraw, a zrównoważone rolnictwo i permakultura wytyczy właściwą drogę młodym i gniewnym.
Tak jak nie lubię dużych, ruchliwych miast, tak bardzo cieszyłam się, że wracamy do Warny i możemy oddychać morskim powietrzem, spacerować po ruchliwym deptaku, podziwiać bawiących się beztrosko Bułgarów.
Końcowym akcentem pobytu w Bułgarii była pożegnalna kolacja z najlepszymi owocami morza i świetnymi, smakowitymi przystawkami…
Dziękuję za możliwość przeżycia tych fantastycznych chwil…
… Dobra rada dla tych, którzy się starzeją: Niech zacisną zęby i z życia się śmieją! Kiedy wstaną rano - „części" pozbierają, Niech rubrykę zgonów w prasie przeczytają. Jeśli ich nazwiska tam nie figurują To znaczy: że Zdrowi i Dobrze Się Czują!!! (W.Szymborska)
… aaa i jeszcze coś, bo skąd ten „parapet”? ano, na Sycylii hitem było: NASZE PALERMO a w Bułgarii: MÓJ PARAPET – to wynik dystansu do siebie bo tak nazywam mój zbyt pokaźny biust ☺